Od kiedy pamiętam chciałam mieć kota lub psa.
Mama się nie zgadzała.Tłumaczenie jedno -zwierzę wymaga troski i pieniędzy.
Pamiętam,że gdy mama leżała w szpitalu na patologii ciąży znalazłam w piwnicy kotka -mały, piszczący,nie miał nikogo do kochania.Pomyślałam,że tata mnie z domu nie wygoni, a skoro już się u nas zadomowi to i mamie zmięknie serce.Nie pomyślałam,że mając w domu noworodka tym bardziej nie zgodzi się na kota, no ale miałam wtedy tylko 10 lat.
Kot nie został, a ze mną tata musiał chodzić do dermatologa;/
Jak wyszłam za mąż na początku w ogóle nie myślałam o zwierzaku.
Potem dzieci męczyły o psa i odpowiadałam jak mama -zwierzę to nie zabawka, trzeba za niego wziąć odpowiedzialność, jeszcze jesteście za mali.
Pamiętając jednak własne pragnienia zgodziłam się na świnkę...potem drugą (dostaliśmy jak była już duża i długo z nami nie była)
O trzeciej nie myśleliśmy, bo urodziła się Lusia.
Po jakimś czasie temat psa powrócił, ale wtedy okazało się, że Junior ma astmę.Alergolog powiedziała nam (o to jedno miałam do niej żal) że jedyne zwierzątko dla nas to żółw lądowy, albo wąż.
Dzieci się ucieszyły, że będzie wąż, no bo przecież Pani Doktor powiedziała, że można!
No i kogo dziwi, że dla mnie ta opcja była nie do przyjęcia?
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie koleżanka, że będąc na wycieczce znalazła psa przywiązanego do drzewa!Sunia była tak słaba, że niosła ją kilka kilometrów.Oddała do schroniska, bo w swoim rodzinnym domu miała dwa, a w moim mieście wynajmowała pokój i właściciel na zwierzę nie wyraził zgody.Teraz obdzwania znajomych, żeby znalazł się ktoś życzliwy i psa przygarnął.
Niewiele wcześniej Junior się wyprowadził,więc właściwie nie było przeciwwskazań.
Sołtys nie chciał ; /
Urabiałyśmy go we cztery przez dwa dni.Zmiękł dopiero, gdy Marta przesłała nam zdjęcie, ale powiedział, że robi to pod presją i on na pewno nie będzie psa wyprowadzał! Ani karmił! Ani po nim sprzątał!
Uradowane pojechałyśmy do schroniska i ..wróciłyśmy bez psa, bo miał kwarantanne! Pani tylko nam powiedziała,że jakiś pan też się nią interesuje.
Trudno,trzeba było czekać..ale już kupiłyśmy miseczki, obrożę i zabawkę:)
W dniu , gdy już można było ją zabrać do domu pojechałyśmy koło 9 (pół godziny przed otwarciem) pamiętając,że nie jesteśmy jedyne chętne.
I okazało się, że pod bramą stał już jeden pan.
Przeczucie nas nie myliło, przyjechał adoptować NASZEGO psa!!!
Widząc łzy w oczach dziecka poprosiłam,żeby pozwolił nam ją zabrać, ale nie chciał się zgodzić.Wcześniej stracił podobnego psa, a był samotny.I czekał już od 7rano pod bramą schroniska!
Rozczarowane wróciłyśmy do domu.Z trudem udało mi się przekonać Lusię, że psinka będzie miała u tego pana naprawdę dobrze, skoro potrafił na zimnie czekać dwie godziny wcześniej, żeby ją zabrać.A skoro był samotny, to na pewno odda jej swoje serce.
Akcesoria dla psa zostały schowane głęboko do szafy....
Później zachorowała moja mama - zapalenie oskrzeli.Jeden antybiotyk , potem drugi, potem szpital, jakieś powikłania.......
Gasła z dnia na dzień...
Odwiedzaliśmy ją codziennie , mówiłam, że jak wyzdrowieje dostanie psa, bo wtedy nie będzie mogła wymigać się od spacerów.O dziwo nie oponowała..Może już wtedy czuła,że to się nigdy nie spełni.
W niedzielę siostra zadzwoniła, czy mogłabym do mamy przyjechać dopiero wieczorem, bo ona była rano po południu tata,więc lepiej żebyśmy byli po kolei, niż wszyscy od razu...
Nic nie przeczuwałam, zgodziłam się...
Mama umarła w Godzinie Miłosierdzia.Tata był przy niej do końca......
Godzinę później wróciła Pysia z maleńką , czarną kuleczką.Pojechała z narzeczonym na Sielankę i kupili kundelka.Było cześć brązowych piesków i ona jedna.Mała, czarna z wielkimi oczami - jak Mucha!
Myślę,że sprawiła,że w tych trudnych dniach zapominaliśmy choć na chwilę o bólu.Trzeba było maleństwo nakarmić, wykąpać, znosić na łąkę...Plątała się między nogami i w ogóle był pocieszna.
Jest już z nami 2,5 roku i jest po prostu członkiem naszej rodziny.
Obawiałam się trochę jak przyjmie Gżegżołkę - niepotrzebnie.Jak przyjechał szwagier kąsała go delikatnie po stopach jak się zbliżał do łóżeczka, a gdy , jej zdaniem , był stanowczo zbyt blisko zaczęła szczekać.
Pozwala małemu ciągnąć za uszy, ogon, czy sierść.Co najwyżej zapiszczy jak zaboli, ale nigdy nie warknęła, czy nie próbowała chwycić zębami. Ostatnio patrzy na mnie ze zdziwieniem, bo do tej pory wszystko co na podłodze było jej, a od kiedy Grzesiu zaczął pełzać - przegrywa;)
Oczywiście Sołtys jest twardy!:)
Powiedział,że nie będzie wyprowadzał psa i zdania nie zmienił (ewentualnie jak idzie wynieść śmieci Mucha biegnie obok, a on jej tylko potem daje smakołyk w nagrodę, że go słucha)
Powiedział, że nie będzie karmił i tak jest!Zazwyczaj, bo przecież czasem trzeba jakieś chrząstki, czy coś tam podobnego...no, żeby się nie zmarnowało!
I ukradkiem nalewa wody do miski..
Aaaa...przypomniało mi się jedno zdarzenie.
Sołtys je jabłko, a Mucha siedzi przed nim w śmiesznej pozie (wdzięcznie tylne łapki na bok jak pewna pani z telewizji) i patrzy mu głęboko w oczy (obserwowałam :) )
Siedzi i patrzy.
W końcu ślubny nie wytrzymał i pyta, czy Mucha je jabłko.Na moją twierdzącą odpowiedź poszedł do kuchni i po chwili słyszę
-ŻABA, OBRAĆ JEJ?:))))
usmialam sie i wzruszylam bardzo,tak pieknie piszesz.......
OdpowiedzUsuńhistoria o mamie cudownie opowiedziana......fajnie,ze Mucha byla w tych trudnych dniach z Wami:)
a co do Slubnego,jablek i psa.....kazdy taki sam,moj pewnie tez chcialby obierac hahaah
pozdrawiam!
Dzięki:) A co do ślubnego -dużo krzyczy, ale serce ma "miętkie":)
Usuń:) Jestem na etapie namawiania mężulskiego na świnkę morską.... Na razie bez sukcesów. Pozdrawiam!!!
OdpowiedzUsuńA myślałaś o szczurze?Koleżanka miała.Rezolutne stworzonko i wcale nie obrzydliwe;)
UsuńNasz dwie świnki były różnych ras,rozetka chyba ładniejsza;)Ale kochaliśmy obie.
ja też zawsze marzyłam o psie, ale podobnie jak u Ciebie mama nie wyrażała zgody...potem dzieci małe...
OdpowiedzUsuńDopiero teraz, po wyprowadzce z Poznania-pierwszy nasz zakup to - pies:)Wybrany z allegro:)
Nie pamiętam już, jak to było bez niego...
Sonia przepiękna;)prawie jak większa kopia Muszki (to nic,że Twoja jest pięknym wilczurem, a Muszka wielorasowiec):))
Usuńno, Muszka też jest pięknym ...wielorasowcem:)
UsuńJaka piekna opowieść :))) A Mucha jest słodka. Masz wspaniałą rodzinę z Sołtysem na czele :)))
OdpowiedzUsuńdzięki;) Zwłaszcza Sołtys mile połechtany;)
UsuńO rany, popłakałam się. Nad Muchą, nad wami a najbardziej chyba nad tym panem, co stał pod schroniskiem. W naszym domu psy są jak święte krowy i wściekam się jak nie wiem co, gdy ktoś im zwróci uwagę poza nami ( jak to tak cudze dzieci karcić??? ) Maks ma już dziewięć lat i nie wyobrażam sobie chwili gdy odejdzie. Kocur czasem zartuje że go wypchamy i postawimy na szafie, ale to taki śmiech przez łzy... :)
OdpowiedzUsuńZawsze powtarzam,że miarą naszego człowieczeństwa jest nasz stosunek do zwierząt.
UsuńA Muszka za miłość odpłaca każdego dnia;)
I nawet jak jej nie będzie będę się cieszyć,że była;)
Ja, poprzez stosowanie się do tej zasady człowieczeństwa stałem się właścicielem 4 kotów i psa, którego przygarnelismy już ponad 3 lata temu. Teraz nie mogę wyjechać na dłużej, a gdy jestem w domu, to muszę im poświęcać coraz więcej czasu i...pieniędzy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ach, te słodkie dni dzieciństwa - nawet psiego.:) Mnie wyszło na testach, że nie jestem uodporniona na toksoplazmozę, a jestem w ciąży - więc właściwie powinniśmy może "pozbyć się" kotów, ale skoro nie zaraziły mnie do tej pory przez całe moje życie - to pewnie i teraz nic mi nie grozi. Ginekolog nie kazał wyrzucać z domu... Kiedyś miałam szarą kotkę, Kleopatrę, która bezbłędnie pocieszała mnie, gdy płakałam. Teraz bardzo by mi się znów przydała...
OdpowiedzUsuńHaha uśmiałam się z tym psem, bo u nas było podobnie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!